Po odwiedzeniu Parmy i Bolonii przyszedł czas na główny cel naszej włoskiej wycieczki, czyli Toskanię! 🙂
Toskania jest na pewno znana wszystkim miłośnikom dobrego jedzenia 🙂
Aby odkryć wyżynno-górzysty krajobraz tego rejonu zrezygnowaliśmy z drogiej i nudnej autostrady na rzeczy wąskich i krętych uliczek prowadzących przez małe włoskie wioski. Muszę przyznać, że zarówno widoki jak i jazda tymi ulicami sprawiały wielką przyjemność. Warto zauważyć, że możemy znaleźć tutaj gaje oliwne jak również całkiem sporo winnic.
Będąc w Toskanii nie można nie odwiedzić Florencji, czyli głównego, turystycznego miasta tego regionu. Ta stolica włoskiej Toskanii to piękne, pełne przepychu renesansowe miasto. Pierwszym zabytkiem, którego wprost nie można przegapić, jest Katedra Santa Maria del Fiore. Ta budowla monumentalnie góruje nad całym miastem i nie można odmówić jej majestatu (do środka niestety nie weszliśmy).
Po obejrzeniu i obfotografowaniu katedry udaliśmy się zwiedzać miasto małymi bocznymi uliczkami. Natrafiliśmy między innymi na market skórzanych produktów i co najważniejsze na słynny most – Ponte Vecchio, który jest kolejnym symbolem Florencji.
W tym mieście jednak na każdym kroku można znaleźć jakieś zabytki, piękne place czy majestatyczne budowle i zdecydowanie jeden dzień to za mało, że dobrze okryć to miasto i poznać jego klimat.
Na koniec naszej wycieczki udaliśmy się jeszcze na obiad. Zamówiliśmy ravioli z mięsem do tego calzone oraz sałatkę z ośmiornicy i pęczaku (!), o ile dwa główne dania nie były złe to sałatce zdecydowanie czegoś brakowało… Po drodze do auta kupiliśmy jeszcze oryginalne toskańskie wino, które niestety okazało się nie najlepsze (hmm, chyba kupowanie go w sklepie dla turystów nie było najlepszym pomysłem).
Zmęczeni całodziennym zwiedzaniem wyruszyliśmy na poszukiwanie noclegu, który tym razem niestety wypadł pod namiotem (w miejscowości Marina di Pisa). I tutaj znowu trochę o cenach… Namiot + 2 osoby + samochód do 30 euro za dobę, więc w sumie całkiem sporo… Do tego prysznic był dodatkowo płatny (60 euro centów za 2 minuty ciepłej wody…), ale chociaż było czysto i zadbanie. Całe szczęście zanim poszliśmy na drinka na plażę dobrze przybiliśmy wszystkie śledzie, gdyż w nocy zastała nas okropna burza 😉 Warto tutaj również wspomnieć, że większość plaż jest na swój sposób prywatnych, tzn, są odgrodzone od drogi i żeby dostać się na plażę trzeba najpierw przejść przez jakiś bar, restaurację albo coś w tym rodzaju… Do tego wszędzie poustawiane są prywatne leżaki na tyle ciasno, że ciężko znaleźć miejsce jeśli ma się własny koc. W niektórych miejscowościach (oczywiście nie wszędzie) jest wręcz tak, że te prywatne odcinki plaż, są od siebie odgrodzone, więc spacer brzegiem morze byłby trochę niemożliwy…
Następnego dnia (średnio wypoczęci :p) wyruszyliśmy dalej zwiedzać ten malowniczy region Włoch. Kolejnym przystankiem była oczywiście Piza! I tutaj obowiązkowo trzeba było zrobić sobie zdjęcie podpierając krzywą wieżę 🙂 Wycieczka po tym mieście nie zajęła zbyt długo, gdyż w sumie poza placem z krzywą wieżą (wejście na górę to długa kolejka i koszt 18 euro od osoby, więc sobie darowaliśmy) nie ma tutaj prawie nic… Spora ilość turystów, którzy zamiast okolicznych włoskich restauracyjek licznie okupują McDonalda i równie dużo sklepików z pamiątkami, gdzie można nabyć m.in. plastikowe krzywe wieże 😉 Jednakże oczywiście warto się tam wybrać, gdyż krzywa wieża jest przecież jednym z najważniejszych symboli Włoch.
Dalej postanowiliśmy udać się do mniej turystycznej miejscowości – Lucca. Okazało się, że to był strzał w dziesiątkę, gdyż otoczone murami stare miasto jest naprawdę malownicze. Cała masa starych, brukowanych uliczek, autentyczne wieże, kościoły, oraz główny owalny plac miasta – naprawdę można poczuć włoski klimat. Tutaj też postanowiliśmy zjeść obiad: ja zamówiłam doskonałe spaghetti ai funghi porcini – czyli makaron z borowikami (żałowałam, że nie było go więcej :p), mój luby wziął pizzę z owczym serem produkowanym właśnie w Luce oraz suchą szynką również z tego rejonu. Do wszystkiego oczywiście prosecco, czyli włoskie wino musujące i muszę powiedzieć, że był to najlepszy posiłek na tych wakacjach 🙂 Myślę, że to również dzięki temu, że nie było tam, aż tak dużo turystów i jedzenie we włoskiej knajpce było bardzo autentyczne a nie tylko nastawione na zwiedzających, którzy przyjdą raz i więcej i tak nie wrócą.
Tutaj warto oczywiście wspomnieć o tradycjach kuchni toskańskiej. W tym rejonie Włoch bardzo ważne jest pieczywo, jedzone jest do każdej potrawy i w różnych formach: od bruschetty do po prostu kawałka pieczywa, żeby wytrzeć z talerza resztkę sosu po makaronie. Jak już wspominałam ważną częścią toskańskiej kuchni jest oliwa z oliwek oraz wino – najbardziej znane to Chianti czy Montepoulciano. Dodatkowo je się tutaj sporą ilość wieprzowiny w postaci np. oryginalnych suchych szynek, ale również rożnego rodzaju kiełbas, które możemy spotkać na pizzy jak i w sklepie gotowe np. na grilla. Kolejny składnikiem toskańskiej kuchni są grzyby, ale nie pieczarki, tylko te szlachetne odmiany jak np. borowiki. W wielu daniach można znaleźć również dużo świeżych warzyw oraz roślin strączkowych. Będąc we Włoszech nie można zapominać o doskonałej kawie, która jest bardzo dobra praktycznie w każdym miejscu oraz o przepysznych lodach, które są idealne w upalne włoskie wakacje.
Po całodziennym zwiedzaniu pojechaliśmy do hotelu, który znajdował się w nadmorskim kurorcie Viareggio. Podobało mi się tam dużo bardziej niż w Marina di Pisa, mimo, że Viareggio to już całkiem spore miasto. Okazało się, że rezerwując hotel zupełnie w ciemno, mieliśmy szczęście i okazał się być przyjemny i blisko plaży. Wieczór więc spędziliśmy nad morzem oglądając zachód słońca 🙂
Po naszej krótkiej, bo tylko 2 dniowej wizycie w Toskanii kolejnego dnia wyruszaliśmy już na północ Włoch do Ligurii, ale taki oto widokiem pożegnała nas Toskania: