Po intensywnym czasie spędzonym na Krecie wyruszyliśmy promem w podróż na Santorini. Santorini to podobno najpiękniejsza ze wszystkich Greckich wysp, pewnego rodzaju wizytówka. Piękne białe domy, znajdujące się na zboczu powulkanicznego czarnego klifu który urywa się w idealnie niebieskiej wodzie – to właśnie krajobraz Santorini. Zapierające dech w piersiach widoki to jednak nie wszystko co ma do zaoferowania ta wyspa 🙂
Nasz pobyt zaczął się wyjątkowo miło, gdyż właściciel pensjonatu w którym mieliśmy pokój odebrał nas z promu 🙂 Cała rodzina u której mieszkaliśmy również okazała się bardzo miła i pomocna, a pokój przyjemny. Niestety z balkonu nie było widoku na morze, ale cena pokoju 2 osobowego to 30 euro za dobę ze śniadaniem, więc nie mogliśmy narzekać. Od razu po zostawieniu bagaży, nie tracąc czasu, wyruszyliśmy zwiedzać wyspę.
Jako pierwszą atrakcję wybraliśmy wycieczkę na wulkan (na wyspie jest dużo biur które organizują różnego rodzaju wycieczki statkami na inne okoliczne wyspy, albo też po prostu na plaże). Obok Santorini znajduje się czynny wulkan – Nea Kameni, który ma jedynie 400 lat, a ostatnia erupcja odbyła się około 70 lat temu. Wybraliśmy więc wycieczkę statkiem na gorące źródła znajdujące się obok wulkanicznej wyspy oraz na sam wulkan – cena to 17 euro za osobę. Stromą ścieżką wyruszyliśmy więc do Starego Portu w Firze. Schodząc tą drogą (około 20 minut) non stop mija się osiołki które wożą turystów w górę i w dół.
Wsiedliśmy na statek i pierwszym przystankiem były gorące źródła, temperatura wody to około 36 stopni, jest to mała zatoczka z brązową wodą i całą masą wulkanicznych kamieni do której podpływa się z łódki. Po wykąpaniu w gorącej wodzie wsiedliśmy z powrotem na statek i popłynęliśmy na wulkan. Oczywiście da się wejść na sam, liczący 150 metrów szczyt. Nie jest to dużo, ale spacer po wulkanicznym podłożu w pełnym słońcu jest trochę męczący 🙂
Po zrobieniu całej masy zdjęć wróciliśmy stateczkiem do portu w Firze. Zmęczeni, spoceni i brudni nie mieliśmy ochoty na spacer pod górę… Do wyboru były dwie możliwości: kolejka linowa do której była gigantyczna kolejka, albo… jazda na osiołku… Cóż, mimo moich obaw zdecydowaliśmy się na drugą opcję 🙂 Jazda na ośle po stromej ścieżce w górę była odrobinę przerażająca, ale zdecydowanie lepsze to niż pójście na piechotę 🙂 W sumie to dobrze się bawiłam, ale szkoda, że nie pozwolona nam zrobić sobie zdjęć na osłach 🙁 Mogliśmy za to kupić swoje zdjęcia za 4 euro (trochę sporo biorąc pod uwagę, że wycieczka osłem kosztowała 5…), więc nie mamy niestety pamiątki z tego wydarzenia.
Wieczór postanowiliśmy spędzić spokojnie i wybraliśmy się na spacer po Firze (centrum tego miasta było raptem 10 minut pieszo od naszego hotelu). Udało nam się trafić na malowniczy zachód słońca, który przepięknie oświetlał miasto.
Następnie, okropnie głodni po całym dniu wrażeń wybraliśmy się na kolację. Zamówiliśmy musakę – tradycyjną grecką zapiekankę z ziemniakami, bakłażanem, sosem mięsno-pomidorowym oraz duuuużą warstwą beszamelu z serem. Drugim daniem był zestaw różnych, greckich przystawek: tomatokeftadas – placki pomidorowe, placuszki z cukinii z miętą, saganaki – smażony ser (mega genialnie dobry!), do tego grillowane papryki, kawałek tradycyjnej kiełbaski z Santorini (smakowała jak ta z Polski) oraz pieczywo czosnkowe. Do tego doskonałe wino i to obowiązkowo te z Santorini. Winogrona to chyba jedyna roślina jaką uprawia się na tej wyspie, winorośle są krępe i niskie, ze względu na mało ilość deszczu. Wina są bardzo dobre, ale niestety dosyć drogie (około 10 euro za butelkę w sklepie).
Kolejny dzień na Santorini zaczęliśmy niestety pechowo, gdyż pół dnia spędziliśmy u okulisty z moim okiem 🙁 Kiedy trochę się poprawiło zjedliśmy szybki lunch – club sandwich w pierwszym, lepszym barze. Okazało się, że była to pita przekładana warzywami, tradycyjną grecką pastą z fasoli – fava, do tego oczywiście mięsko gyros i frytki (grecka pita nie może się bez nich obyć!). Pyszne danie kosztowało nas jedynie 7.50 za nas dwoje 🙂
Najedzeni postanowiliśmy zwiedzać wyspę w mniej tradycyjny sposób, więc wypożyczyliśmy quada! 🙂 O ile w dzień jeżdżenie tym wynalazkiem było świetną zabawą o tyle po zmroku już było na nim mega zimno… Ale tak czy siak polecam tą opcję zwiedzania.
Pierwszym przystankiem była czerwona plaża. Santorini mimo swojego małego rozmiaru, ma do zaoferowania bardzo wiele malowniczych plaż (jest czerwona, biała, czarna i wiele innych). My wybraliśmy jedną, naszym zdaniem najładniejszą: Red Beach, czyli czerwoną plażę.
Po krótkim odpoczynku na plaży pojechaliśmy zwiedzać starożytne Santorini: odwiedziliśmy ruiny w Akrotiri. W zadaszonym pomieszczeniu znajdują się ruiny miasta które powstało 1000 lat przed naszą erą! Jak na to, że wszystkie wazy oraz kamiennie mury miały 3000 lat, to zachowały się bardzo dobrze.
Kolejny przystanek na liście to miejscowość Emporio, czyli mniej turystyczne i bardziej autentyczne miasteczko w środku wyspy.
Na koniec najważniejsze co trzeba zobaczyć będąc na Santorini, czyli miasto Oia! To właśnie z tego miasteczka pochodzi większość pocztówek i to właśnie tam są białe budynki z niebieskimi kopułami. Pojechaliśmy tam idealnie przed zachodem słońca, żeby móc obejrzeć wszystko jeszcze w dzień oraz podczas zachodzącego słońca. Przechadzając się głównym deptakiem jedynie co można robić to zachwycać się widokami i robić zdjęcia, jest na prawdę pięknie. Warto również zauważyć, że Oia jest bardzo romantycznym i popularnym miejscem. Dlatego też, ceny są już sporo wyższe niż gdziekolwiek indziej na wyspie, jest dużo ekskluzywnych hoteli i restauracji, a i nawet butiki z pamiątkami oferują głównie biżuterię. Ilość turystów, mimo tego, że była to już druga połowa września nadal była dość duża. Jednak oczywiście warto zobaczyć to przepiękne miejsce, w którym przyznam szczerze, że od razu się zakochałam.
Po męczącym dniu wróciliśmy do naszego pensjonatu i wybraliśmy się jeszcze na szybką kolację. Wspaniałe w Grecji było właśnie to, że doskonałe jedzenie można zjeść wszędzie. Tym razem zdecydowaliśmy się na Papoutsaki, czyli zapiekanego z mięsem bakłażana, oraz Pasticcio, czyli danie które przypomina lazanię, ale ma inny rodzaj makaronu. Na nasze pożegnanie z tą wyspą oglądaliśmy jeszcze fajerwerki i poszliśmy spać, aby wypocząć przed czekającą nas następnego dnia podróżą do Aten 🙂
piękne zdjęcia i piękne widoki
Andrzej