Co prawda na wakacjach w Grecji byłam już jakiś czas temu, ale nic nie działa lepiej na jesienną chandrę niż wspomnienia wakacji 🙂
Zapraszam was więc po wycieczkę po największej, greckiej wyspie – Krecie.
Zrobiło się ciemno, wychodzimy na zewnątrz lotniska i od razu wita nas upał! Jest godzina 21 a na dworze jest chyba ze 30 stopni… Szybko jednak przyzwyczajamy się do panującego klimatu, gdyż powietrze jest gorące i dość suche, więc nie męczy aż tak bardzo. Wsiadamy w jakiś autobus i jedziemy do centrum Heraklionu, gdzie mamy wynajęty hotel. Heraklion to największe miasto na Krecie, jakby stolica. Jest tam więc lotnisko i port, ale nie zbyt wiele zabytków. Wysiadamy z autobusu na niesamowicie zatłoczonym placu i nie mamy pojęcia gdzie iść, ludzie jednak są niesamowicie mili i wskazują nam drogę. Hotel w centrum miasta to koszt około 30-35 euro za pokój dwuosobowy. Zostawiamy bagaże i idziemy na miasto na jakąś kolację (w samolocie Easy Jet niestety nie serwowali nam nic do jedzenia :p). Trafiamy na uliczkę gdzie znajdują się sklepy z pamiątkami (warto zauważyć, że jest już późno, środek tygodnia i wszystko jest jeszcze otwarte!), pamiątki są przeróżne, ale dużo z nich związanych jest właśnie z gotowaniem i z kuchnią grecką! To lubię! Duży wybór ściereczek, obrusików, talerzy, miseczek ale i również długie półki z oliwami z oliwek oraz różnymi oliwkowymi produktami!
Mimo, że nie odrobiłam pracy domowej i nie sprawdziłam z czego słynie Kreteńska kuchnia od razu mnie uświadomiono! 🙂 Oliwki! Wchodzimy do sklepu, gdzie bardzo miła Pani zaczyna opowiadać nam o rodzajach oliwy z oliwek, więc oczywiście oryginalna oliwa z Krety musi mieć znak pochodzenia, kolejną ważną rzeczą na którą należy zwrócić uwagę są tajemnicze cyferki na butelce. Otóż oznaczają one po prostu jak gorzka jest oliwa, najsłodsza i taka która nadaje się do sałatek to oliwa z cyferką 0.2 lub 0.3. Ta pierwsza jest jednak dość droga i już np. do smażenia szkoda jej używać, więc 0.3 jest bardziej uniwersalna. Oczywiście można kupować też oliwy z cyferką 0.8, takie jednak będą już mocno gorzkie i bardzo wyraziste, ale co kto lubi 🙂
Kolejnym produktem popularnym na Krecie (ale już nie tylko tam) jest oczywiście wino, ale ze względu na dość wysoką cenę nie zdecydowaliśmy się zakupić butelki. Kupiliśmy natomiast inny grecki przysmak alkoholowy – recynę. To mieszanka białego wina z aromatem żywicy, wiem, wiem, że brzmi dziwnie, ale smakuje dobrze, szczególnie prosto z lodówki. Chętnie zostałabym dłużej wybierając pamiątki, ale zaczęło mi burczeć w brzuchu, więc poszliśmy szukać jedzenia.
Różnego rodzaju restauracji i tawern było bardzo dużo, zdecydowaliśmy się jednak na bardzo zatłoczoną knajpę z gyrosem. Szczególnie atrakcyjne były ceny: za 2 razy pita gyros + 2 piwka zapłaciliśmy 10 euro! Rozmiar pity był przeogromny i oczywiście poza całą masą mięsa w środku była też cała masa frytek, więc ogólnie porcja nie do przejedzenia. Ale Grecy ogólnie jedzą sporo i porcje w knajpach niejednokrotnie przyprawiają swoim rozmiarem o zawrót głowy. Najedzeni jak bąki poszliśmy jeszcze zwiedzać miasto, przeszliśmy spacerem turystyczne uliczki, nadal pełne ludzi i poszliśmy do starego portu nad morze. Kiedy już przestaliśmy być tak najedzeni wróciliśmy do hotelu, żeby wypocząć przed kolejnym dniem wrażeń.
Oczywiście nie wykupiliśmy śniadania hotelowego… Praktycznie nigdy tego nie robię, gdyż wiem, że w hotelach z reguły nie można spodziewać się nic dobrego… I to był bardzo dobry wybór, gdyż zaraz obok naszego hotelu była piekarnia z pysznymi, greckimi wypiekami. Cały wybór chrupiących ciastek z różnymi nadzieniami, słodkimi i słonymi a każda taka spora buła po 1.5 euro. Jeszcze kawa frappe w pobliskiej kawiarni i idziemy odebrać czekający na nas w wypożyczalni samochód. Muszę wam powiedzieć, że kawa frappe to jest obowiązkowa rzecz w Grecji! Nikt nie pije tu espresso czy cappucino, wszyscy sączą przez słomkę zimne frappe. Jednak z tym należy uważać, gdyż ta kawa jest okropnie mocna, warto więc poprosić do niej mleko i cukier (ja mimo, iż nigdy nie słodzę ani kawy ani herbaty uważam że cukier do frappe jest obowiązkowym dodatkiem).
Ponieważ na całą Kreteńską wycieczkę postanowiliśmy poświęcić 5 dni to oczywiście nie mogliśmy tego czasu siedzieć w jednym miejscu. Wypożyczyliśmy więc autko 🙂 Cena takiego luksusu to dokładnie 200 euro z pełnym bakiem paliwa na 5 dni. Nie jest to więc wcale tak mało biorąc pod uwagę, że byliśmy tylko we dwoje… Ale na kilka osób już sporo bardziej się opłaca. Odebraliśmy więc auto i pojechaliśmy wg naszego planu na południe wyspy zwiedzać malownicze plaże.
Grecy jeżdżą trochę jak chcą, wyprzedzanie na trzeciego i brak kierunkowskazów są na porządku dziennym, ale na ulicach jest też dużo turystów w wypożyczonych samochodach, którzy zachowują aż nazbyt dużą ostrożność 😉 Przemieszczanie się po wyspie zajmuje więc dość sporo czasu. Kiedy wreszcie dotarliśmy na drugą stronę wyspy (Kreta wszerz ma około 30 km) od razu wybraliśmy się na plażę. Piękna niebieska (i ciepła!!!) woda, piasek i skały – istny raj! A co najważniejsze na plaży było prawie pusto… Nie wiem czy mała ilość turystów to zasługa naszego wyjazdu we wrześniu, czy zawsze tak jest. Nie zmienia to jednak faktu, że naprawdę dało się tam odpocząć. Położyć na plaży, poczytać książkę, popływać.
Po pływaniu jednak wiadomo, że człowiek staje się głodny… A pozatym… Zaczęło padać! Nie wiem jak to możliwe, ale na prawdę przyszły chmury i spadł z nich rzęsity, ale oczywiście ciepły deszcz. Zapakowaliśmy się więc do Skody i pojechaliśmy do centrum miejscowości Plakias (właśnie koło Plakias jest wiele takich pół dzikich, pięknych plaż!). Ja zamówiłam rybę, mój luby piersi z kurczaka, wszystko pyszne, świeże i tanie.
W pobliskim mini markecie (Na Krecie nigdzie nie znaleźliśmy czegoś takiego jak supermarket, albo jakaś sieciówka, wszystkie sklepy to po prostu prywatne markety) kupiliśmy sobie maski do nurkowania (takie tylko na oczy i z rurką do oddychania) i pojechaliśmy na kolejną plażę. Tym razem miała ona zupełnie inny klimat, zamiast piasku były czarne kamyczki oraz trzeba było uważać bo po wejściu do morza praktycznie od razu traciło się grunt pod nogami. Niestety nie było to najlepsze miejsce na naukę pływania z maską… Przyznam, że był to mój pierwszy raz i niestety kiedy nie miałam gruntu pod nogami szybko spanikowałam i nie chciałam już dalej pływać z głową pod wodą. Maska bardzo szybko zaczyna parować, kiedy oddychamy przez nos… I wcale nie podobało mi się takie nurkowanie. Wróciłam więc na brzeg leżeć na plaży.
Kreta posiada i góry i morze, co czynią ją wyjątkowo malowniczą wyspą. Dużo dróg na Krecie prowadzi więc głównie przez góry i są to wąskie serpentyny pośród skał i gai oliwnych. Co bardzo urzekło mnie w tej wyspie to to, że miałam wrażenie, że krajobraz zmienia się z każdym przejechanym kilometrem. Od północnej strony wyspy było jeszcze trochę zielono, za to od południowej główna roślinność to były wyschnięte krzaki oraz oczywiście oliwki, które są po prostu wszędzie. Dalej zachód wyspy to znowu schodzące do morza góry porośnięte lasem oraz piękne plaże.
Robiąc wycieczkę samochodową po Krecie można na prawdę poznać klimat wyspy nie tylko z punktu widzenia turysty. Krętymi drogami przejeżdżaliśmy przez dużo małych, nie turystycznych miasteczek (zastanawiałam się z czego ludzie tam żyją, chyba tylko z oliwek). Takie miasteczka nie są zbyt wysprzątane, ale mają swój specyficzny klimat. To na co zwróciłam uwagę to to, że prawie każdy dom ma wystające z dachu druty, czemu ma to służyć? Otóż na Krecie za ukończony dom płaci się ponoć dodatkowy podatek… Więc większość ludzi po prostu zostawia druty jakoby mieli w planie budować niedługo nową kondygnację, żeby uniknąć opłat.
Wieczorem dotarliśmy wreszcie do Hora Sfakion – przepiękna miejscowość nad morzem. Dużo mniejsza niż się spodziewałam, z jednym deptakiem nad morzem i tyle, jednak na prawdę warto było tam przyjechać. Okazało się, że nasz kosztujący 30 euro pokój ma balkon z widokiem na morze… Ogarnęliśmy się więc i poszliśmy na kolację. Ja zamówiłam całą rybę świeżo wyłowioną i wybraną przeze mnie, z frytkami i surówką do tego oczywiście wzięliśmy kreteńskie domowe wino. Warto zauważyć, że na Krecie używa się do gotowania dużo oliwy z oliwek, ja np. Do ryby dostałam cały pojemniczek, a jagnięcina mojego lubego była cała w oliwie z oliwek zatopiona (co jest ciekawe również frytki polewa się sosem i/lub oliwą, więc niestety przestają być chrupiące, ale to to chyba jedyna rzecz która mi nie bardzo się podobała w Greckiej kuchni). Do kolacji obowiązkowo greckie, domowe wino a po kolacji Raki – tradycyjny grecki alkohol oraz kawałek ciasta z orzechami. Zmęczeni poszliśmy spać żeby mieć siły na kolejny dzień…
Relacja super można się poczuć jak na Krecie
Nie byłem na Krecie ale z Twojego opisu wygląda ciekawie a jedzenie apetyczne.