Kulinarne podróże

Japonia na talerzu

Witam was w kolejnym wpisie poświęconym w całości Japonii, dziś zajrzymy do Japońskiego talerza i sprawdzimy jak wyglądają autentyczne dania z Kraju Kwitnącej Wiśni. Jesteście ciekawi czy sushi które możemy zjeść w Europie jest takie samo jak w Japonii? A może jesteście wielkimi fanami zupy Ramen? Kuchnia Japońska jest obecnie bardzo popularna wszędzie na świecie, ale czy poza Japonią jest tak naprawdę autentyczna? Będzie też, jak zawsze, trochę subiektywnie, czyli o tym co mi smakowało, a co okazało się wielkim rozczarowaniem…

Jesteście gotowi na kompleksowy przewodnik o tym co zjeść w Japonii?

No to zapraszam 🙂

Zacznijmy generalnie od tego, że restauracje i knajpy w Japonii z reguły specjalizują się w jednym daniu. Czyli jeśli mamy miejsce z sushi, będzie tylko sushi, jeśli ramen to ramen ewentualnie gyoza, jeśli tempura to tempura i tak dalej. Mało jest miejsc, gdzie możemy wybrać różne rodzaje dań.

Tradycyjne knajpki w Japonii nazywają się Izakaya, miejscowi chodzą do takich miejsc na jedzenie i napitki.

Sushi

Nie mogłabym zacząć od niczego innego. Kawałki pysznej ryby na ryżu mają zdecydowanie specjalne miejsce w moim sercu. W Polsce jestem stałym bywalcem susharni i uwielbiam wszelkiego rodzaju maki albo inne zawijasy. Sushi w Japonii wygląda jednak trochę inaczej niż w Polsce, czy w sumie generalnie w Europie.

Przede wszystkim w prostocie siła, czyli nie znajdziemy tutaj kolorowych rolek z masą składników w środku (dokładnie tych które normalnie bardzo lubimy). W Japonii królują po prostu nigiri, doskonale przyrządzony ryż, świeża ryba i sporo wasabi. Możemy poprosić bez wasabi albo z małą jego ilością, gdyż przyznaje że wasabi dodawane jest dość hojnie i w dodatku jest to świeży chrzan, więc dużo bardziej intensywny niż ten do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Zielonego chrzanu nie ma też z reguły podanego obok, jako dodatki mamy tylko sos sojowy i marynowany imbir, który też moim zdaniem był bardziej ostry i mniej słodki niż ten u nas.

Jeśli chodzi natomiast o same nigiri to ich wybór jest przeogromny, oczywiście łosoś i tuńczyk standardowo, ale są też różne inny ryby np. makrela, ale też owoce morza: surowe krewetki, ośmiornica czy kalmary. Gunkan maki, czyli maki z kawiorem też są dość popularne, podobnie jak hosomaki, czyli po prostu maki z jednym składnikiem – niezmiennie jest tylko ryba i ryż zawinięte w nori. Często możemy też spotkać sushi z omletem – Tamago, co ciekawe omlet czasem a dwie wersje albo na lekko słono albo lekko słodko.

Moim hitem i ogólnie chyba naszym faworytem jedzeniowym jeśli chodzi o cały wyjazd jest tak zwane „fatty tuna„. W Japonii tuńczyk występuje w różnych rodzajach, nie jest to po prostu nigiri z tuńczykiem, ale możemy zamówić konkretną część ryby. Im więcej tłuszczu i marmurkowego koloru tym lepiej i tym ryba jest droższa i też smaczniejsza. Naprawdę, shashimi zjedzone na rybnym targu w Tokyo zostało mi bardzo mocno w pamięci i chętnie bym się tam teleportowała żeby zjeść je jeszcze raz… a potem jeszcze i jeszcze raz 😉

Przyznaję, że uwielbiam pieczonego węgorza (unagi) i w Japonii ten przysmak jest sprzedawany praktycznie wszędzie. Sushi z tą pieczoną rybą i lekko słodkim sosem możemy spotkać w wielu miejscach, a czasami nawet po prostu ten przysmak serwuje się grillowany na patyku. Nie mogę jednak nie napisać o tym, że węgorz jest gatunkiem pod ochroną i Japończycy odławiają go nadmiernie, dlatego też niedługo może być zagrożony wyginięciem. Miejmy to więc na uwadze przy zamawianiu tej ryby.

Nie mogę nie wspomnieć jeszcze o Onigiri, czyli jakby takich dużych makach, głównie branych na wynos. To spora kula ryżu zawinięta w nori i w środku oczywiście ryba i wasabi. Dobra alternatywa w przystępnej cenie np. na dłuższą podróż pociągiem czy przekąskę w biegu.

Kolejnym rodzajem sushi, bardzo popularnym w Japonii, natomiast nie znanym zbytnio w innych krajach jest Chirashi, czyli kawałki surowej ryby podane na ryżu, z wasabi. Ogólnie zasada jest tak sama, dodajemy trochę sosu sojowego, mieszamy i zajadamy. Ryż jest kleisty, dokładnie jak na sushi a ryba super świeża i rozpływająca się w ustach.

Co jest ważne w Japońskim sushi to to, że ryba czy owoce morza są zawsze bardzo bardzo świeże i to one są gwiazdą. Czytałam wcześniej opinie, że komuś sushi w Japonii smakuje mniej niż w Polsce, to pewnie znaczy że po prostu nie lubi się do końca smaku surowej ryby. Moim zdaniem jednak Japońskie sushi jest naprawdę pyszne, i podczas naszego wyjazdu mogliśmy je jeść na śniadanie, obiad i kolację.

Przed wyjazdem wydawało nam się, że Japończycy robią dokładnie to samo i, że sushi jest tam bardzo popularne. Oczywiście jest to jedno z popularniejszych dań, ale często tak bardziej „na szybko”. W sklepach i food courtach nie ma tak bardzo restauracji sushi, sushi jest raczej w pudełkach w lodówkach gotowe do zabrania i zjedzenia. Pudełkowe sushi w Japonii jest jednak bardzo dobre, dużo lepsze niż to które możemy kupić u nas. Jeśli już trafimy na restaurację sushi to tą dobrą poznacie po kolejce, długie czekanie oznacza dobre jedzenie, a jeśli są numerki to już na pewno pycha! Często knajpy z sushi to jedynie bar i czasem nawet bez krzesełek, zamawiamy szybko, sushimaster robi dla nas nigiri dosłownie dwoma ruchami ręki, zjadamy, wypijamy zieloną herbatę z kranika który jest przy barze i uciekamy. Swoją drogą jedno z lepszych sushi jakie jedliśmy było właśnie w takim barze i polecam wam serdecznie spróbować nigiri z opalaną rybą. Wiem, że w Polsce w niektórych miejscach można też takie dostać, dla mnie po prostu niebo w gębie! Możemy znaleźć też wiele miejsc z barem z krążącymi dookoła łódeczkami i talerzykami z sushi, możemy sobie wtedy wybierać ulubione albo też zamawiać bezpośrednio u sushimastera. Cena zależy od koloru talerzyka i sushi generalnie jest droższe niż np. ramen albo udon, ale też nie przesadnie.

Targ rybny Tsukiji – to miejsce koniecznie musi się znaleźć na waszej liście jeśli lubicie sushi. Co prawda ponoć nie jest to już to co kiedyś, ale nadal można tam znaleźć świeże ryby i owoce morza.

Nomidori Sushi – Pyszne sushi z dużą kolejką: Tokyo Shibuya Station, Shibuya Mark City,

Uogashi Nihon-Ichi (Standing Sushi Bar): Sushi na stojąco, niedaleko stacji Shinjuku

Ramen

Mam wrażenie, że na świecie jest teraz moda na Ramen, w Polsce co chwila słyszę o nowych dobrych miejscach żeby zjeść te kluski z zupą, ale to samo jest też np. w Szwajcarii. Przed podróżą do Japonii jadłam więc już Ramen wielokrotnie i wiedziałam, że to jest coś co lubię 🙂

I o jakie wielkie było moje rozczarowanie kiedy pierwszy Ramen jaki zjedliśmy mi nie smakował 🙁 Poszliśmy do znanej i podobno doskonałej sieciówki – Ichirian, do wyboru był w sumie tylko jeden rodzaj bulionu i różne dodatki. Wzięliśmy wersje ze wszystkim, na bogato. Byłam świadoma, że bulion do Ramenu robi się często na kościach wieprzowych, a ja wielką fanką wieprzowiny nie jestem. Nigdy wcześniej ten smak jednak mnie nie przytłaczał, jednak tym razem było inaczej. Ten Ramen był wręcz „świński”, był ciężki, tłusty, mocno mięsny, oczywiście bardzo esencjonalny, ale wręcz za bardzo. Ale dobrze, możecie nie sugerować się do końca moim zdaniem, ponieważ mojemu mężowi ta zupa bardzo smakowała….

Ten przypadek już drugiego dnia wyjazdu, sprawił jednak, że Ramen nie był najczęściej wybieraną opcją… I w sumie dopiero na koniec wycieczki uległam i poszliśmy na Ramen w inne miejsce kolejny raz. Tutaj zupa została już odczarowana i bardzo mi smakowała i myślę, że to był chyba najlepszy Ramen jaki jadłam. Później odwiedziliśmy też inną sieciówkę Ippudo i znowu byliśmy obydwoje bardzo zadowoleni. Także koniec końców Japoński Ramen jednak był dobry, ale nauczyłam się już, że muszę ostrożnie wybierać bulion.

Yoroiya Ramen: Tokio, dzielnica Asakusa, bardzo dobry

Sieciówka Ippudo: w wielu miejscach, spróbujcie ostrego – pycha 🙂

Gyoza

Gyoza jest praktycznie nieodłączną częścią Ramenu, w większości miejsc te śliczne, pyszne pierożki podaje się jako przystawkę zanim na stół wjedzie micha z zupą i kluskami. Czasami jednak są też miejsca, gdzie pierożki są gwiazdą. Ja jako wielbiciel wszelkiej maści pierogów, uwielbiam i te. Gyozy tradycyjnie mają farsz mięsny (wieprzowina) albo warzywny (z reguły chyba trochę kapusty). Są jednak różne rodzaje i moim zdaniem wszystkie pyszne. Pierożki te mają zawsze kształt półksiężyców i są parowane ale mają przyrumienione, chrupiące spody.

Tempura

Japończycy uwielbiają smażone, naprawdę nie sądziłam że aż tak, ale głęboki tłuszcz i chrupiące rzeczy to zdecydowanie kulinarna miłość mieszkańców tego kraju. Tempura może być podawana jako dodatek np. do Udonu czy Soba ale też jako danie samo w sobie. Jest sporo knajpek które serwują tylko różnego rodzaju tempurę, mamy do wyboru oczywiście moje ukochane krewetki, ale też różne warzywa.

Katsu

O ile tempura ma delikatną panierkę i smaży się w niej krewetki, ryby lub warzywa to grubszą panierkę nazywa się Katsu i stosuje się ją do mięsa. Najpopularniejszy jest kurczak katsu, albo kurczak karaage – czyli taki japońskie KFC, głęboko smażony kurczak w chrupiącej panierce. Możemy też zjeść popularne tonkatsu czyli japoński schabowy – kotlet wieprzowy do tego świeża kapusta, ryż i sos. Ja nie jestem wielkim fanem smażonego w panierce i głębokim tłuszczu, więc to danie próbował tylko raz mój mąż i wziął popularną, aczkolwiek lekko innowacyjną wersję z sosem curry. Japoński sos curry nie jest wcale ostry, za to ma wyrazisty smak curry i jest bardzo gęsty.

Udon

Czy ja już napisałam wam, że tuńczyk był moim ulubionym daniem które próbowałam w Japonii? Hmm… Muszę to chyba jeszcze raz przemyśleć. Udon jedliśmy niestety tylko raz, ale ten smak zapamiętam do końca życia. Klarowny bulion do tego sprężyste kluski, na wierzch surowe jajko albo surowe jajko i mięsko, do tego np. krewetka w Tempurze. Na zupę sypie się posiekaną dymkę oraz na stolikach są wystawione resztki chrupiącej panierki z tempury. Polecam wam serdecznie to miejsce gdzie byliśmy, nie było tam angielskiego menu i nikt po angielsku też nie mówił, udało nam się dogadać jakoś na migi, ale wyszliśmy zachwyceni.

Maruka: Tokyo, niedaleko stacji Jimbocho

Soba

Pozostańmy w temacie nudli i makaronu. Kolejny na liście Japoński przysmak do spróbowania to makaron Soba. To tym razem bardzo wyrazisty w smaku makaron robiony z mąki gryczanej. Tradycyjnie podaje się go na zimno, z sosem tsuyu (bulion dashi, mirin, sos sojowy i woda) oraz z przeróżnymi dodatkami. Do wyboru może być tofu, tempura, albo różne warzywa, często starta japońska rzodkiew – daikon. Oczywiście sobę można jeść też na ciepło w bulionie, jednak to ta zimna wersja jest bardziej popularna.

Honke Owariya: będąc w Kioto spróbujcie sobę właśnie tam, mają dobry domowo robiony makaron który jeśli wam zasmakuje możecie też kupić jako pamiątkę.

Kaiseki

Kaiseki to taki Japoński fine dining, szczególnie popularne np. w Kioto. Nie wszyscy z was pewnie słyszeli wcześniej o kaiseki (ja przyznaję, że przed wyjazdem do Japonii nie widziałam co to), ale większość z was kojarzy pewnie Bento, czyli takie pudełka które są wypełnione różnymi malutkimi daniami? Bento boxy mają z reguły kilka przegródek i są w nich różne rzeczy, np. sushi, pikle, jakieś danie na ciepło, ryż i nawet deser. Takie zestawy są bardziej przystępną wersją Kaiseki.

Trochę nam zajęło znalezienie miejsca gdzie zjeść dobre Kaiseki w przystępnej cenie, w Kioto restauracji oferujących tego rodzaju posiłek jest sporo jednak ceny są dość wysokie (od około 250 zł od osoby). Proponuję wybrać się na lunch, wtedy jest taniej niż na kolację.

Typowe Kaiseki składa się z następujących dań:
Saizuke: czyli przystawka
Mukozuke: czyli świeże danie z reguły sushi lub sashimi
Takiawase: czyli danie z gotowanych składników, ryby lub mięsa i warzyw
Futamono: czyli danie z pokrywką, z reguły to zupa
Yakimono: danie grillowane, często ryba lub mięso
Tempura
Tome-wan: zupa, z reguły miso do tego ryz i pikle
Mizumono: deser
Te dania były w Kaiseki które my jedliśmy, jednak czasem mogą być trochę inne, może być ich więcej lub trochę mniej. Zawsze jednak ważne jest sashimi, danie gotowane, danie z pokrywką, danie grillowane i deser. Czasami możemy dostać częściej np. piklowane warzywa żeby odświeżyć nasze kubki smakowe przed kolejną pozycją w menu. Mi naprawdę smakował cały ten posiłek, uważam że był pyszny ale też pięknie podany. Jakość składników oraz prezentacja jest bardzo ważna w tak małych daniach i uważam, że będąc w Japonii warto się wybrać na taki posiłek, gdyż jest on nie tylko jedzeniem ale też atrakcją i wydarzeniem samym w sobie. Niestety nigdzie nie zapisałam miejsca w którym jedliśmy, było to w jednej z niewielkich knajpek w dzielnicy Gion w Kioto.

Japońska wołowina

O Japońskich krowach z Kobe krążą wręcz legendy, a to że krowy poi się piwem, a to że są codziennie masowane a to, że puszcza im się relaksacyjną muzykę. Generalnie krowy mają żyć jak w raju, dzięki temu wołowina będzie smakowała wybornie. Przyznaję, że nie sprawdzaliśmy jak żyją krowy i czy te opowieści to mity czy fakty, ale to co na pewno się zgadza to smak mięsa. Najlepsze wołowina jaką jadłam kiedykolwiek, pyszna, delikatna, mięciutka i pełna smaku. My próbowaliśmy wołowiny z krów Wagyu, Kobe przyznaje, że przerosło nasz budżet, ale i tak uważam że Wagyu było wyśmienite.

Wołowinę możemy zjeść na różne sposoby, począwszy od sushi z plasterkiem surowego mięsa… Ja jednak polecam wam Teppanyaki, czyli japoński grill. Na taki posiłek możemy wybrać się do miejsca gdzie kucharz bezpośrednio przed nami przygotuje dla nas wszystko na gorącej płycie, ale możemy też iść w takie gdzie dostaniemy pokrojone już kawałki mięsa i będziemy sami smażyć wg uznania.

Yakitori

Z grilla możemy dostać nie tylko mięso ale też różne inne rzeczy np. szaszłyki, zwane yakitori. Chociaż dokładnie Yakitori to nazwa niewielkiego grilla, opalanego węglem który osiąga bardzo wysoką temperaturę, więc przyrządzane z niego dania są mocno przypieczone z zewnątrz co nadaje im charakterystycznego smaku. Najsłynniejsze yakitori dostaniemy w Yakitori Alley w Tokyo, jest tam dużo malutkich knajpek. Dla nas nie było to zbytnio pozytywne doświadczenie, gdyż chyba nie bardzo lubią tam turystów. Menu po angielsku było sporo droższe niż to po japońsku, nikt po angielsku też nie mówił i w dodatku został nam doliczony słony napiwek za to, że rzekomo nie zamówiliśmy wystarczającej ilości napojów…. Suma sumarum szaszłyki były ok, wzięliśmy warzywny z papryczek, do tego wołowinę, wątróbki kurze i potem kurczaka który miał być chyba piersią a okazał się z kością, co nie było zbyt fajne na malutkim szaszłyku. Ogólnie polecam spróbujcie i może będziecie mieć więcej szczęścia niż my 😉

Takoyaki

Takoyaki to chyba najpopularniejszy street food w Japonii, a szczególnie w Osace. Tutaj praktycznie na każdym rogu możemy znaleźć budki albo knajpki serwujące to danie. Takoyaki to smażone kule z ciasta w środku z kawałkami ośmiornicy. Stojąc w długiej kolejce możemy zobaczyć jak kucharze prawie, że z prędkością światła przewracają smażące się kule za pomocą tylko i wyłącznie pałeczek. Z niecierpliwością czekałam na to, żeby spróbować tego przysmaku, jednak przyznaje, że nie smakował mi ani trochę… O ile same takoyaki były w porządku o tyle sos którym były polane, był tak bardzo chemiczny, że moje kubki smakowe odmówiły posłuszeństwa. Gęsty, lepki i ciemny sos to coś w stylu teryaki ale ze sporą ilością poprawiaczy smaku i trochę smaku w stylu kostka rosołowa – aż zapiekło mnie w język. Niestety ten sos królował potem na każdym stoisku i był wręcz sprzedawany jako pamiątka… Przyznaję, że takoyaki są dużym rozczarowaniem, tak jak i niestety trochę japoński street food. Dodam jeszcze jako anegdotkę, że przed spróbowaniem kul z ośmiornicą jeszcze stojąc w kolejce chciałam zamówić tak ze trzy porcje, będąc przekonana jak to bardzo będzie mi smakować. Jakimś cudem mój mąż przekonał mnie, że jedna do podziału w zupełności wystarczy i do tej pory śmieje się i wypomina mi moją pazerność i takoyaki stały się już prawie ikonicznym żartem w naszym domu.

Tutaj wspomnę jeszcze o różnego rodzaju daniach na wynos które możemy kupić np. w SevenEleven, masa smażonych rzeczy ale też rożne np. kanapki – wszystko niestety okraszone dużą ilością składników E…. No i sam street food, szczególnie pamiętam w budkach stojących w parkach podczas kwitnienia wiśni, również niestety zawierał więcej chemicznych dodatków niż mój żołądek byłby w stanie znieść.

Okonomiyaki

To jest wręcz ikona japońskiej kuchni. Znowu królestwo okonomiyaków to Osaka, jednak można je znaleźć również w innych miejscach w Japonii. To danie to jajeczny omlet, albo swojego rodzaju naleśnik z całą masą dodatków. Głównym składnikiem, który występuje praktycznie zawsze jest kapusta, do tego możemy mieć np. boczek albo krewetki albo i jedno i drugie. Wszystko jest usmażone na płycie, posypane Katsobushi – czyli płatkami z suszonej ryby Bonito oraz uwaga… posmarowane moim nie ulubionym sosem. I tutaj znowu przyznaję, że okonimiyaki nie trafiły w mój gust, może to dlatego że nie przepadam aż tak za kapustą, ale myślę że to ten sos zrobił niestety swoje. Dodam jeszcze, że mojemu mężowi tym razem również nie smakowało, więc byliśmy w tej kwestii zgodni, nie to co przy ramenie 😉

Słodycze

Po odrobinie gorzkich rozczarowań czas na coś słodkiego, czyli Japońskie desery i słodycze!

Zacznę od mojego zdecydowanie ulubionego deseru, albo raczej dokładnie mówiąc smaku występującego w deserach. To smak zielonej herbaty Matcha! Dodany do lodów, kremów, ciastek itp. pasuje idealnie, jest głęboki, wyrazisty, lekko gorzki ale też trochę wytrawny. Trzeba z nim jednak uważać, gdyż dodany w zbyt dużej ilości może popsuć smak deseru. Tutaj polecam wam wybrać się do lodziarni z lodami Matcha i spróbować lodów o różnej intensywności, zobaczycie wtedy, że w odpowiedniej ilości smak tej herbaty jest wprost boski, jednak w zbyt dużej już nie. My próbowaliśmy również wielkiego, piętrowego Matcha deseru, po prostu rozpusta. Były tam ryżowe chrupki i słodka pasta z czerwonej fasoli (co ciekawe czerwona fasola często jest używana w Japonii do słodkich potraw i dobrze to się sprawdza), bita śmietana i oczywiście dużo kremu z zieloną herbatą. W tej knajpce możecie też spróbować np. Matcha tiramisu.

Maccha house – Kyoto, dzielnica Gion

Kolejnym znanym i popularnym deserem są Mochi, czyli ciastka z mąki ryżowej – to kleiste kule, trochę jak mordo-klejki. Możemy je dostać w różnych odmianach i smakach, albo nawet nadziane różnościami. Kto lubi tego typu konsystencję pewnie mu zasmakują, ja nie jestem fanem generalnie nawet budyniu, więc mochi nie trafiły do końca w mój gust :p

Czy wiedzieliście, że Japończycy uwielbiają truskawki? Dostępne są ogromne truskawki, czasami same, czasami zatopione w słodkiej kulce mochi, czasem jeszcze z innymi dodatkami. Przyznaję, że nie próbowaliśmy, bo dla nas truskawki to mała atrakcja (te Polskie i tak najlepsze :p) a poza tym cena była dość zabójcza.

Bardzo dobre były też bułki melonowe, my jedliśmy jedne w Narze, ale myślę, że wszędzie je znajdziecie na ulicznych stoiskach. Można brać też wersje z lodami albo innymi nadzieniami.

Będąc w Japonii mój mąż nie był w stanie odmówić sobie wypróbowania wszystkich dostępnych na rynku smaków Kit-Katów – te małe słodkie batoniki zdobyły ogromną popularność w Japonii. W związku z tym przetestowaliśmy te truskawkowe, pralinkowe, rożne intensywności herbaty Matcha oraz nawet sake. Zdecydowanie te o średniej intensywności Matcha były nasze ulubione, niektóre inne też były dobre, a niektóre miały ekhm… ciekawy smak. Spróbujcie, to też fajny pomysł na pamiątki i prezenty z podróży.

Zielona herbata

Pozostając w temacie zielonej herbaty, przejdźmy już do tego co najchętniej piją Japończycy. Jestem pewna, że większość z was kojarzy Japonię z zieloną herbatą i bardzo słusznie, bo myślę, że to jeden z ulubionych napojów tutaj. Możemy ją znaleźć w każdej restauracji czy barze, często w sushi miejscach jest w kraniku do zrobienia sobie samemu. Matcha, czyli sproszkowana zielona herbata jest zdecydowanie najbardziej powszechna, jednak bez problemu znajdziemy też takie liściaste. Są też miejsca, gdzie można uczestniczyć w Japońskim tradycyjnym parzeniu herbaty. Oczywiście, Japończycy nie byliby sobą, gdyby nie mieli tysięcy odmian zielonej herbaty w formie „ice-tea” czyli już z butelce na zimno, są wersje z cukrem lub bez albo różne smaki, polecam.

Sake i Shochu

Oczywiście odkrywanie miejscowej kultury wiąże się też z odkrywaniem miejscowych trunków. Pierwszym i zdecydowanie najważniejszym jest sake – czyli japoński alkohol podrukowany przez fermentację ryżu. Czasami sake nazywane jest winem ryżowym, gdyż ma podobną do niego zawartość alkoholu (13-17%), nie jest ono zdecydowanie tak mocne jak wódka, a proces produkcji przypomina bardziej produkcje piwa. Jeśli interesuje was degustacja tego alkoholu, oczywiście możecie to zrobić prawie w każdej restauracji ale polecam wam wybranie się do Sake information center. To oficjalne miejsce informacji o sake, możecie tam spróbować różnych rodzajów tego trunku, z tego co pamiętam degustacja była praktycznie za darmo, albo za jakąś symboliczną opłatą.

Z ciekawostek, my w tym centrum spotkaliśmy Japońskiego ambasadora do którego stolika zostaliśmy dosadzeni. Ten Pan był przemiły, okazało się, że był ambasadorem Japonii w Izraelu a potem w Dubaju, bardzo dużo podróżował, działał na rzecz propagowania kultury Japońskiej i popiera wpisanie japońskiej kuchni na listę dziedzictwa UNESCO. Teraz jest już na emeryturze i może być na cały etat „miłośnikiem sake”, jak to sam się określił. To było cudowne spotkanie i dowiedzieliśmy się wielu ciekawych rzeczy o Japońskiej kuchni i o sake, Pan ambasador też wybrał i wypił razem z nami całkiem spore ilości tego pysznego trunku. Przed degustacją nie byłam jakoś wielką fanką sake, ale po spróbowaniu tylu rodzajów przyznaje, że niektóre smakowały mi bardzo i nawet nie zdawałam sobie sprawy jak różnorodny jest ten trunek.

Na koniec posmakowaliśmy jeszcze kilku szotów Shochu – czyli tym razem japońskiej wódki. Jest ona destylowana z różnych rzeczy np. słodkiego ziemniaka, gryki czy ryżu i osiąga nawet do 45% alkoholu. Tutaj przyznaję, że mimo iż Polskiej wódki za kołnierz nie wylewam to ta japońska miała dość intensywny smak bimbru więc mi średnio smakowała.

Japan Sake and Shōchū Information Center: Tokyo, niedaleko Toranomon Station

Umeshu

O ile sake oczywiście było smaczne to przyznaję, że zdecydowanie najbardziej podeszło mi Umeshu – czyli wino śliwkowe albo dokładnie nalewka śliwkowa. Możemy w Polsce znaleźć też np. marki Choya, w Japonii wybór jest oczywiście większy i wszystkie te winka bardzo nam smakowały.

Ume – czyli japońskie śliwki, chociaż w sumie to trochę też takie morele to popularny owoc nie tylko do produkcji trunków, ale też np. soków czy syropów. My kupiliśmy jeden do domu – pycha 🙂

No i to by było na tyle jeśli chodzi o naszą kulinarną podróż po smakach Japonii, mam nadzieję że wam się podobało i że dowiedzieliście się czegoś ciekawego 🙂

Dajcie znać w komentarzach czego najchętniej chcielibyście spróbować, albo może odwiedziliście już kraj kwitnącej wiśni i macie swoje ulubione danie?

You may also like...

2 Comments

  1. Osobiście zawsze zachwycał mnie sos sojowy i to do jak wielu potraw pasuje. Potrafi nadać głębię bardzo wielu potrawom oraz pasuje zarówno do mięsa jak i do ryb. Warto obejrzeć sobie na pewno proces robienia sosu sojowego, bo jest nietypowy.

    Sama ostatnio staram sie eksperymntować w kuchni i czesto przyrządzam dania z róznych krajów. W sumie dawno już nie szukałam żadnego pomysłu rodem z Japonii, tak wiec będe musiała się nad czymś zastanowić.

    W sumie do tej pory jeszcze nie probowałam domowego sushi, a ponoć nie jest takie trudne ;).

    1. Dziękuję za komentarz
      To prawda, ja sos sojowy stosuję do wielu rzeczy, nie tylko kuchni azjatyckiej.
      Domowe sushi nie jest trudne to prawda, ale wymaga dobrych składników i jednak trochę czasu i pewnie trochę wprawy. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.