Zapraszam was na kolejną część wycieczki po Krecie! Tym razem opiszę zachodnią część wyspy, gdzie znajdują się najpiękniejsze plaże.
Plusem upału jest to, że nie można spać za długo 😉 Koło 8 rano budzi nas słońce i wysoka temperatura. Oczywiście 90% pokoi na Krecie jest wyposażonych w klimatyzację, ale ja nie lubię jej używać przez całą noc… Schodzimy, więc na dół do piekarni z której unoszą się niebiańskie zapachy, kupujemy sobie na śniadanie po bułce słodkiej i słonej i obowiązkowo frappe. Śniadanie na balkonie z widokiem na morze? Czemu nie!
Pakujemy ubrania i ręczniki i jedziemy na jedną z najpiękniejszych plaż na wyspie – Elafonisi. Musimy nadłożyć trochę drogi, gdyż nie da się przejechać południową stroną wyspy wzdłuż wybrzeża. Znajduje się tam bowiem kanion i park narodowy. Dla osób lubiących górskie wycieczki to idealne miejsce 🙂 Zwłaszcza, że po wejściu na górę temperatura nie sięga już 30 kilku stopni i spada do około 23-25, więc jest bardzo przyjemnie. My jednak nie jesteśmy aż takimi fanami górskich wycieczek, więc pojechaliśmy na plażę 😀
Elafonisi to piękna plaża z krystalicznie czystą wodą i biało – różowym piaskiem. Nie mam z niej zbyt dużo zdjęć, gdyż aparat został w samochodzie 🙁 Było to za to doskonałe miejsce żebym nauczyła się wreszcie pływać z maską z głową pod wodą. Woda jest płytka niesamowicie długo. Praktycznie idzie się i idzie i idzie i woda jest cały czas po kolana i widać pięknie dno. W takiej wodzie nie bałam się nurkować bo przecież nie mogłam utonąć :p więc spędziłam dużo czasu w morzu z głową pod wodą oglądając lekko różowy piasek. Oczywiście były też jakieś rybki, małe, wielkości ręki które przepływały bardzo blisko.
Zmęczeni całym dniem przebywania na plaży wybraliśmy się do naszego noclegu w miejscowości Kampos. Okazało się, że to nie jest rzaden pensjonat ani hotel, tylko prywatny pokój w miejscowych gdzieś w środku nigdzie. Pokój był jednak duży, czysty z bardzo przestronną łazienką. Miejsce było na prawdę w malutkiej miejscowości w środku gór, oddalone od cywilizacji. Gospodarz jednak był przemiły! Od razu jak przyjechaliśmy pokazał nam pokój i na przywitanie nalał nam po kieliszku jego domowej, miodowej raki… Była pyszna i aż się robiło gorąco w środku! A ponieważ jesteśmy z Polski to chciał nam nalać jeszcze na drugą nogę, ale stwierdziliśmy, że jedziemy jeszcze pooglądać okolicę, więc musieliśmy odmówić. Żebyśmy nie byli stratni to gospodarz postanowił nam dać ćwiartkę raki do pokoju, żeby nam się schłodziła na wieczór. Ponadto żebyśmy nie byli głodni dostaliśmy jeszcze przekąski: chrupiące bułki z posiekanymi pomidorami (tak dobrych pomidorów nie da się uświadczyć nigdzie! Były przepyszne! Tak dobre jak z działki mojego dziadka) i serem oraz oliwki. Trochę podjedliśmy i postanowiliśmy jechać dalej zwiedzać. Trafiliśmy na jakąś dróżkę nad morzem (już w połowie przestała być asfaltowa) i trafiliśmy na piękną, kamienistą zupełnie opuszczoną plażę. Dookoła nie było po prostu nikogo 🙂 Obejrzeliśmy więc piękny zachód słońca i wróciliśmy do naszego noclegu. Czekali tam już na nas gospodarze (gospodarz z żoną) i niecierpliwie wypytywali na kiedy przygotować nam kolację… Oczywiście byliśmy głodni, więc od razu jak tylko trochę się ogarnęliśmy poszliśmy jeść. Gospodyni przygotowała dla nas prawdziwą grecką ucztę! To była chyba najlepsza kolacja wyjazdu 🙂 Najpierw zapiekany faszerowany bakłażan, do tego soulviaki z kurczaka (czyli aromatycznie przyprawione greckie szaszłyki) i lamb chops – czyli grillowane kotleciki jagnięce. Do tego wszystkiego oczywiście sałatka grecka i świeże pity. Wszystko było tak pyszne, że jedliśmy aż nam się uszy trzęsły! Dostaliśmy jeszcze domowej roboty wino a na deser wspaniałego schłodzonego arbuza! I tutaj znowu był to najlepszy arbuz jaki kiedykolwiek jadłam, zimny, słodki, aromatyczny! Dodatkowo w tej „restauracji” nie było żadnego menu ani cennika, gospodarze po prostu przygotowali dla nas to co mieli najlepsze 🙂 A powiem, że cena były bardzo przystępne.
Następnego dnia oczywiście nie zostaliśmy wypuszczeni bez śniadania 🙂 Grecy jedzą dość skromne śniadania, z reguły jogurt grecki z miodem i np, bułki z dżemem. Ale ponieważ ja nie lubię śniadań na słodko to dostaliśmy jajka sadzone (smażone na oliwie z oliwek a nie na maśle!) do tego pomidory, oliwki, ser biały i pieczywo. Gospodarze byli bardzo zawiedzeni, że zostaliśmy tylko jedną noc i od razu wyjeżdżamy, ale niestety nasz plan podróży był bardzo napięty.
Wsiedliśmy więc do skody i pojechaliśmy na najpiękniejszą plażę na Krecie – Balos! Grecy naprawdę postarali się, żeby bardzo niecierpliwić się przed zobaczeniem tej pięknej plaży…. Dotarcie do niej zajmuje bardzo dużo czasu. Najpierw jedzie się okropnie wyboistą drogą zupełnie po drugiej stronie cypla… Oczywiście widoki są przepiękne, ale trzęsie nami niemiłosiernie i trwa to dość długo… Następnie zostawia się auto na parkingu i idzie się jeszcze spacerem około 15-20 minut (najpierw w dół, ale jak się wraca pod górę w słońcu już nie jest tak łatwo :p), aby w końcu ujrzeć zjawiskową plażę. Balos jest na prawdę piękne! Niebieska, krystaliczna woda, do tego jasny piasek i jeszcze ta góra na samym środku! Zapiera dech w piersiach. Co ciekawe znowu nie było aż tak dużych tłumów, ale za to było bardzo Polsko, zresztą podobnie jak na Elafonisi można było spotkać dużo Polaków. Tutaj woda nie wszędzie była już taka płytka i trzeba było uważać na kamieniste dno, ale ja, po poprzednim dniu, byłam już wprawiona w pływaniu z maską, więc od razu poszłam na głęboką wodę 🙂 Tym razem dno było dużo bardziej urozmaicone i można było zobaczyć kilka gatunków rybek (w tym niektóre pięknie kolorowe), do tego mój luby znalazł na dnie całą masę jeżowców! Więc trzeba było być bardzo ostrożnym żeby na któregoś nie nadepnąć.
Dzień spędzony na plaży mimo wszystko jest dość męczący, więc postanowiliśmy pojechać do naszego kolejnego noclegu do miejscowości Fallasarna.
Nocleg, jak zwykle okazał się przyjemny, ale w tej miejscowości (która jest bardzo długa i rozwlekła, więc nie ma ścisłego centrum) nie było zbyt wiele do roboty poza pójściem na plażę…. Ale niestety im człowiek starszy tym wcale nie mądrzeje i pierwszy raz w życiu udało mi się tak opalić, że wszystko mnie piekło i byłam czerwona jak burak… Ogólnie dość dobrze się opalam i nie mam z tym problemów, ale jak widać słaby filtr na 30 stopniowe, pełne, kreteńskie słońce nie wystarczył. Ostatnie na co miałam ochotę, więc było pójście na plażę. Pojechaliśmy, więc znowu zwiedzać okolicę i poszukać jakiegoś obiadu 😉 Ah zapomniałabym, że po drodze oczywiście można znaleźć uliczne stragany gdzie miejscowi sprzedają swoje wyroby: miody, nalewki itp. Można też oczywiście degustować… My po degustacji (a właściwie tylko ja, gdyż kierowca pić nie może :p) zakupiliśmy 2 butelki pysznego malinowego raki! 🙂
Na obiado-kolację zajechaliśmy do pięknie wyglądającej tawerny która reklamowała się tym, że ma kurczaki własnego chowu oraz warzywa z własnej uprawy. Postanowiliśmy więc skusić się na kurczaka i ja wzięłam pieczonego z cytryną i oregano (stąd pochodzi inspiracja do przepisu na pieczonego kurczaka – tu), mój luby wziął pupleciki z kurczaka również w sosie cytrynowym. Do tego sałatka grecka, greckie piwo i doskonała obiado-kolacja gotowa 🙂 Zmęczeni i za bardzo opaleni wróciliśmy do pokoju. Ta noc była dość ciężka, gdyż nie mogłam spokojnie spać na plecach 😮
Relacja SUPER
no pięknie i mały ruch o tej porze roku
Super post. Twój styl pisania jest bardzo dobry, Więcej takich pożytecznych postów..
Świetny wpis! W tym roku także chcę się wybrać na Kretę.
Dziękuję 🙂 Mam nadzieję, że znalazłeś jakieś inspiracje! 🙂