W tym roku zgodnie z rodzinną tradycją wybraliśmy się na wakacje na ryby! Po zeszłorocznym pobycie w Szwecji (relacja tu) postanowiliśmy pozostać w krajach skandynawskich i wybraliśmy Norwegię. Ponieważ na wakacje mamy zwyczaj jeżdżenia samochodem wybraliśmy południową Norwegię zaraz obok Oslo – jezioro Vansjo.
Po długiej, rozłożonej na raty podróży wreszcie docieramy na miejsce. I tutaj od razu rzuca się w oczy, albo raczej w uszy fakt, że słychać szum autostrady… Mimo kilometrowego dystansu przez las odgłosy są nadal dobrze słyszalne… Kolejnym odgłosem jest przelatujący nad głowami samolot z oddalonego o kilka kilometrów lotniska (o dziwo dźwięki autostrady są dużo bardziej irytujące niż hałas z przelatującego raz na godzinę samolotu). No ale trudno, damy radę… Wchodzimy do domku i okazuje się bardzo przyjemny, duży, z salonem a nawet pralką i zmywarką, super 🙂 Gospodyni od razu zabiera nas nad jezioro, aby zobaczyć pomost i łódkę, oglądamy wszystko dokładnie i zapamiętujemy jak używać silnika i echo sondy.
Pierwsza rzecz, która rzuca nam się w oczy po rozpakowaniu wszystkich bagaży to książka z wpisami poprzednich gości. Czytamy ją z wypiekami na twarzy dowiadując się o niesamowitych rybach jakie zostały wyciągnięte z czeluści tego wielkiego jeziora. Duże ilości ogromnych okoni, całe stada sandaczy jak również ponad metrowe sztuki szczupaka. Super! Już nie mogę się doczekać kiedy wyruszymy na łowy. Pierwszego wieczora szybko zbieramy wędki i biegniemy na pomost… Okazuje się niestety, że przy pomoście woda jest bardzo płytka i można co najwyżej wyciągnąć rybkę małą jak palec, więc takie łowienie nie wchodzi w grę… Obowiązkowo trzeba zabierać łódkę.
Drugiego dnia odkrywamy duży mankament mieszkania na wsi, mianowicie ogromna ilość much! Są wszędzie, nie da się w spokoju zjeść a otworzenie okna aby przewietrzyć domek nie wchodzi w grę…. Wykupujemy więc dwie licencje na łowienie (dla mnie i dla taty, gdyż mama nigdy prawie nie łowi) i idziemy badać jezioro 🙂 Pływamy nie wiele i powoli, uważnie obserwując mapę i echo sondę, gdyż dostaliśmy ostrzeżenie od gospodarzy, jak również od poprzednich gości o obecności podwodnych kamieni. Podpływamy na najbliższą wyspę, jest wiatr, więc nie możemy łowić na spławik, próbujemy więc spinning, ale bez powodzenia. Po kilku godzinach wracamy na obiad. Wieczorem zabieramy ze sobą również mamę, licząc na to, że jej obecność przyniesie nam szczęście i tak też się stało. Pierwsze zarzucenie i mam! Coś sporego i walczy, ciągnę zawzięcie i udaje mi się wydobyć na łódkę sporą sztukę sandacza 🙂 Niestety ryba połknęła haczyk bardzo mocno i trochę czasu zajmie uwolnienie jej, więc oddaję tą robotę tacie i sama zarzucam drugi raz. I co? Od razu kolejna ryba! Tym razem większa, szamocze się mocno i ciągnie pod łódkę… Po kilku minutach udaje mi się ją również wydobyć i okazuje się, że to spory szczupak. Około 60-65 cm, bardzo ładna sztuka, będzie na obiad kolejnego dnia 🙂 Dwa pierwsze zarzucenia i dwa sukcesy 🙂 Rzucam dalej i tym razem moje szczęście trochę spada… Podczas całego wieczoru łowienia udaje mi się wydobyć jeszcze jednego, średniego sandacza… Mam natomiast bardzo ciekawe branie… Ryba bierze, ja zacinam, czuję duży opór i zaczynam ją holować do łódki, męczę się już niesamowicie i wiem, że to coś dużego… Po kilku minutach pracy nagle to coś staje… Zatrzymuje się nieruchomo i nie jestem w stanie tego ruszyć! Jestem w dużym szoku, gdyż nagle zaczynam uważać, że to po prostu zaczep… No ale nie, niemożliwe, że najpierw to holowałam a nagle to już się nie porusza… Jakbym zaczepiła to od razu nie mogłabym ściągać żyłki… Dziwne… Czekam kilka minut, nadal ciągnąć, pukam w wędkę, ale nic… W końcu znudzona popuszczam żyłkę i opór nagle spada… Na drugim końcu wędki nie ma już nic. Okazuje się, że „murowanie” to typowy zabieg bardzo dużych ryb, one po prostu stają przy dnie i jeśli nie ma się odpowiedniego sprzętu nie ma szans nawet ruszyć takiej sztuki 🙁 podobna sytuacja zdarza mi się jeszcze raz i wtedy już wiem, że to pewnie te wielkie metrowe, 10 kg szczupaki o których pisali ludzie w książce. Moja mama zauważa nagle ciemne chmury i wtedy natychmiast uciekamy z jeziora, kiedy podpływamy do mostu już zaczyna padać. W pośpiechu czyścimy ryby i przywiązujemy łódkę. Do domku biegniemy już w wielkiej ulewie, ze strachem słysząc grzmoty… Wakacje z przygodami 😉
Kolejny dzień to czas wspaniałego obiadu! Jest zupa rybna, ugotowana na resztkach z trzech, pięknych sztuk, które złowiłam (nawiasem mówiąc tata się trochę dąsa, bo nie złowił nic :p) oraz smażony szczupak 🙂 Mięso szczupaka jest tak zwarte i treściwe, że niemal przypomina schabowego 😉
Po obiedzie znowu ryby! Bierzemy mamę, zachęconą sukcesami dnia poprzedniego i płyniemy w to samo miejsce. Łowimy, łowimy, łowimy i nic… Mama zaczyna się już nudzić… Więc zarzuca kilka razy spinningiem… Wracamy do domu, żeby zabrać bluzy i okazuje się, że czeka tam na nas gospodarz, żeby powiedzieć nam, że moja mama przecież łowiła nielegalnie… Bo licencje mamy tylko dwie… No cóż, niewątpliwe ma rację, ale przyznam szczerze, że jakoś wypadło mi to z głowy, że moja mama zarzuciła wędkę kilka razy. Ona w sumie nigdy z nami nie łowiła, dlatego też nie kupiliśmy dla niej licencji… Gospodarz mówi, że niby pobliscy farmerzy zadzwonili do niego, żeby mu powiedzieć… Chociaż i tak wiemy swoje… Wiemy, że jesteśmy obserwowani na każdym kroku i że to on przygląda się nam przez lornetkę… Kupujemy, więc licencję bez problemu i idziemy dalej łowić.
Płyniemy trochę dalej i ustawiamy się na głębokiej wodzie, pomiędzy dwoma kamiennymi cyplami. Moja mama jest już tak zdeterminowana, że łowi na spinning cały czas! Ani na chwilę nie opuszcza wędki… My z tatą próbujemy złapać coś na spławik. Echo sonda zostaje włączona i sygnalizuje nam niesamowite ilości ryb przepływające pod nami na głębokości około 5 metrów. Próbujemy, próbujemy i nic… Tata ma jakieś małe brania, ja nie mam nic… Mojej mamie, po długich godzinach prób udaje się złowić jednego, samotnego sandacza… Jestem z niej bardzo dumna i podziwiam jej determinacje i zapał, mi już dawno odechciałoby się zarzucać wędkę bez sukcesu a ona się nie zniechęciła 🙂 Mój tata łapie kilka małych rybek na spławik i później jednego sandacza na spinning. Ja mam tego dnia zero ryb na koncie i jestem niepocieszona.
Z racji dużej ilości sandaczy na obiad są filety z tejże ryby duszone w warzywach, pyszne, proste i zdrowe 🙂
Pogoda wreszcie zrobiła się piękna, świeci słońce, więc idziemy na jezioro. Łowimy cały dzień i jedynym efektem jest lekka opalenizna… Wieczorem również łowimy, tym razem dobrze przygotowani… Mamy wędki spławikowe i spinning, jak również w wiaderku jest przygotowana zanęta… Szukamy odpowiedniej, podwodnej górki przy naszych ulubionych cyplach (jak twierdzi tata ryby gromadzą się właśnie w takich miejscach) i łowimy… Bez skutku, mimo piszczącej cały czas echo sondy… Ten dzień zdecydowanie nie był dniem sukcesu.
Jesteśmy już w połowie wyjazdu i nadal nasze osiągnięcia są bardzo dalekie od tych opisanych w książce… Ale cóż, ryby podobno w wakacje są leniwe, a wszystkie wpisy pochodzą z wiosny lub jesieni, więc może to jest powodem… Tym razem dzień spędzamy na zakupach, odkrywając uroki (albo raczej mroki ;)) norweskiego jedzenia, gdyż wiemy, że ryby biorą głównie wieczorem… Również wybieramy się do pobliskich nadmorskich miasteczek.
No i teraz, w ramach odpoczynku od ryb trochę informacji na temat kuchni Norweskiej 🙂
Jestem pewna, że dla większości z was pierwszym skojarzeniem z kuchnią norweską jest łosoś! No i cóż, nie mylicie się! 🙂 Łosoś wędzony, którego kupiliśmy w sklepie był z pewnością jednym z lepszych jakie jadłam w życiu, pyszny, soczysty i aromatyczny! Poza łososiem wszystko niestety nie jest już tak kolorowe… Co lubią Norwegowie? Cukier! Słodki żółty ser, barwiony karmelem to przysmak; prawie w każdym chlebie (oprócz niestety często dużej ilości chemii) można znaleźć karmel jako jeden z głównych składników… Zaryzykowaliśmy kupienie również śledzia, ale był tak słodko-słony, że nawet dwudniowe moczenie w mleku nie sprawiło, że stał się jadalny…
Kolejne w kolejce do opisania są ciastka rybne, tych niestety (albo stety :p) nie spróbowałam, gdyż po przeczytaniu składu chemicznego straciłam na nie ochotę… Jednak półki sklepowe są ich pełne! Można znaleźć ciastka rybne, placki rybne a nawet pudding rybny! 😮
Łatwo zwrócić uwagę również na dużą ilość przetworzonej żywności… No, więc pozostał tylko łosoś 😉
W kwestii napojów i cen, to butelka wody za 9 zł… albo sześciopak (regionalnego i nie najgorszego piwa) za 70 zł… Ceny łososia są nawet trochę niższe niż w Polsce, inne produkty niestety dosyć drogie.
Wracamy do domku, jemy łososia z piekarnika z warzywami i biegniemy na ryby. Znowu dobrze przygotowani, zaczynamy łowić na kukurydzę. Zbliża się wieczór i jest! Branie za braniem, dwie wędki i spławiki zanurzają się co chwila. Ryby przyszły! Piękne, spore płocie i ładne, wymiarowe leszcze 🙂 Będzie co jeść, podczas godziny łowienia wyciągnęliśmy z tata całą siatkę 🙂 Podczas wracania do pomostu, zatrzymujemy się jeszcze na chwilę w miejscu przy wyspie, gdzie drugiego dnia złapałam ryby. Zarzucamy spinning i coś goni, widzę okonia! Nareszcie! Okoń jest wspaniałą rybą i wszyscy poprzedni goście złowili ich całą masę a my nic… Zarzucam znowu i mam 🙂 Okoń około 25 cm! Później wyłowiłam jeszcze dwa sandacze, ale zrobiło się już zimno, więc mimo tego, że pewnie jeszcze byśmy złowili jakieś ciekawe sztuki to wróciliśmy do domku.
Następnego dnia wybraliśmy się na cały, piękny dzień na zwiedzanie Oslo, o którym to napiszę wam w następnym poście 🙂
Ostatni dzień pobytu to znowu łowienie i znowu wieczorem, jednak ryby nie były zainteresowane i przyszła jedynie drobnica… Nie jest to niestety wyzwanie dla wędkarza, więc wracamy bo trzeba się spakować.
Rano wyjeżdżamy, umówiliśmy się z właścicielem na oddanie łódki. Pojechał ją oglądać i wraca… Z bardzo nieciekawą miną, wychodzę do niego i pytam o co chodzi. Pierwsza rzecz, która wprawiła mnie w niezwykłe zdumienie to to, że zostaliśmy oskarżeni o wyjęcie z łódki zbiornika z paliwem i dotankowanie go na stacji benzynowej… Dobrze wiemy, że paliwo kupuje się u gospodarza i powiem szczerze, że nawet do głowy by mi nie przyszło, żeby zrobić taki przekręt dla zaoszczędzenia paru złotych… Zwłaszcza, że na pomoście wyraźnie widnieje napis, że pomost jest kamerowany (jak zresztą chyba każdy skrawek ziemi norweskiej)… Powiedzenie gospodarzowi, że zużyliśmy mało paliwa bo jeździliśmy niezbyt daleko i wolno, żeby uważać na kamienie nie zmieniło jego sposobu myślenia… Powiedział, że gościł już u siebie polaków wielokrotnie i kilka razy mu się zdarzyło, że dotankowywali oni nielegalnie na stacji… Cóż, przyznam się szczerze, że poczułam się mocno urażona tym, że oskarżono mnie o kradzież… Swoją drogą też trochę przykro, że Polacy jeżdżący na wczasy do Norwegii zostawiają po sobie taką opinię… Kolejna sprawa to turbina od silnika. Żona gospodarza sprawdzała ją przy nas i była ona obita o kamienie; mój wielki błąd, że nie zrobiłam jej wtedy zdjęcia… Gdyż zostaliśmy również posądzeni o zniszczenie tej turbiny, która ponoć była nowa… Na to mój poziom adrenaliny podniósł się bardzo mocno i praktycznie pokłóciłam się z gospodarzem o to, że znowu oskarża mnie o coś czego nie zrobiłam! Jestem na 100% pewna, że nie wpłynęłam w żadne kamienie… Sprawa turbiny po długiej dyskusji została zamknięta przez żonę gospodarza, która powiedziała, że nie pamięta czy turbina była obrysowana czy nie, co daje nam „kredyt zaufania, że to nie my zrobiliśmy”… Jak się okazało, również rok temu Polacy będący na wakacjach ukradli gospodarzowi silnik… Dlatego też wszędzie są kamery… W kwestii nielegalnego tankowania zbiornika z paliwem powiedziałam, więc że chcemy obejrzeć nagrania z kamer z pomostu, gdzie wyraźnie powinno być widać, że żadne z nas nigdy nie wyjęło zbiornika z łódki… Niestety gospodarz, jak widać bardzo mocno uprzedzony do Polaków (pozostaje otwarte pytanie, po co ich więc przyjmuje do siebie?) nie dał się przekonać i kazał nam dopłacić dodatkowe 100 koron (około 50 zł) za niby nielegalne paliwo… Miałam już tak dość tej kłótni, jak również tego, że domek oczywiście został sprawdzony po nas pod każdym kątem, jakbyśmy mieli mu ukraść nawet jakieś talerze… oraz gospodarz stał i pilnował nas podczas pakowania rzeczy do samochodu… Było już późno a my mieliśmy przed sobą długą drogę, więc powiedziałam żeby zapłacić i wyjechać wreszcie z tego miejsca… Cóż, przyznam szczerze, że poczułam się bardzo oburzona i upokorzona takim potraktowaniem, które to bardzo zmieniło moją opinię na temat Norwegów… Mimo iż Norwegia jest pięknym krajem, jestem pewna, że nie prędko tu wrócę… Bo w końcu w wakacjach, nawet tych wędkarskich, nie chodzi o wyłowienie 100 kg ryb, tylko o odpoczynek i spędzenie miło czasu…
Jakby złego było mało tego samego dnia, po dotarciu do noclegu w Danii, który okazał się niezbyt przyjazny, spadłam jeszcze ze schodów i bardzo mocno obiłam sobie cztery litery… Więc wakacje nie zakończyły się zbyt udanie…
Z podziękowaniami dla moich kochany rodziców, którzy zabrali mnie na niewątpliwie niezapomniane wakacje 🙂
Ale fajne wedkowanie, zazdroszcze! Śliczne jezioro! Co do niemilych gospodarzy proponuje wpisac im opinie na TripAdvisor zeby przynajmniej inni Polacy nie mieli zatrutego urlopu takim rasistowskim traktowaniem 🙁
No już napisaliśmy do tego biura skąd wynajmowaliśmy domek o takiej sytuacji.